Opracowania autorskie

Jerzy Urbański (1921 – 2012)

JERZY URBANSKI O SOBIESWOJEJ RODZINIE I O POLSCE

napisał to, co poniżej – w dniu 10 stycznia 1999 r.

Wnukowi Mikołajowi Maciejewskiemu opiszę fragment mego życiorysu, w którym zawrę informacje historyczne i rodzinne. Z nich wynikają refleksje na temat tego, dlaczego tak ważna dla nas wszystkich jest kultura narodowa. Pod tym pojęciem rozumieć trzeba takie czynniki jak to, że łączy nas jeden język, jedna religia, wspólne losy dziejowe, tradycja historyczna, wspólny dorobek kulturalny.

Te moje zainteresowania, które towarzyszy mi przez całe życie, obejmują również stronę uczuciową. Pozwalało mi to  zrozumieć wiele zdarzeń i zjawisk historycznych, również tych ciężkich, przykrych, dotkli­wych dla całej naszej zbiorowości.

Wydaje mi się, że dzięki temu mogłem w sensie duchowym łatwiej przeżyć ciężkie okresy naszej historii, w tym wojnę i okres 45 lat panowania systemu komunistycznego w naszym kraju – a potem w autentyczny sposób mogę cieszyć się powtórnego odzyskania niepodległo­ści w 1989 r. i z reform ustrojowych i społecznych, przez które prowadzą mój kraj, Polskę, ludzie, do których mam zaufanie,

Urodziłem się w 1921 r. Przeżywam więc teraz schyłkowy okres mego życia. Ale bardzo chcę dożyć jeszcze najbliższych kilku lat, w których może nastąpić tyle istotnych zdarzeń dla moich dzieci, wnuków i prawnuków.

Urodziłem się w niespełna trzy lata po odzyskaniu niepodległości po 123 latach zaborów. A więc wtedy, gdy dopiero tworzyła się wolna Polska.

KOMENTARZJ

Jerzy Urbański (1921 – 2012) był aktywnym członkiem naszego stowarzyszenia

Mottem opisu, który sięgnie retrospektywnie także w czas sprzed r. 1918 – ale obejmie głównie lata do wojny w 1939 r. jest to, żeby z tego opisu wynikała zasadność mojego określenia o sobie jako o dziecku trzech zaborów. Ojciec mój pochodził z zaboru rosyjskie­go, matka z zaboru austriackiego. Ale co z tym trzecim zaborem? Wyniknie to z dalszego opisu.

W celu ułatwienia odbioru chronologii i miejsca zdarzeń historycznych podaję następujące krótkie wprowadzenie:

Rozbiory Polski jako Rzeczypospolitej Dwojga Narodów usankcjono­wał po upadku Napoleona Kongres Wiedeński 1815 r. Absolutystyczny sojusz trzech monarchów rozbiorowych nazywał się Świętym Przymierzem. Wtedy to w sferze władania Rosji powstało tzw. Królestwo Polskie (stąd od Kongresu Wiedeńskiego nazwa obiegowa Kongresówka), a we władaniu Habsburgów – Galicja, do której w 1846 r. włączona została tzw. Rzeczpospolita Krakowska. Taki stan prawny trwał bardzo dług, bo aż do lat 1915/1918.

W zaborze rosyjskim wybuchło najpierw zakończone klęską Powstanie Listopadowe 1830/31, a następnie Styczniowe 1863/64, po którym na­stąpił najbardziej intensywny proces rusyfikacji. Etapem były naj­pierw pozytywizm warszawski, a potem rewolucja 1905 r. i ożywienie tożsamości narodowej, wyrażone m.in. jako strajk szkolny 1905 r.

W zaborze austriackim od ok. 1867 Galicja posiadała autonomię w ramach monarchii austro-węgierskiej, dającą wiele swobód, w tym szczególnie w zakresie praw językowych, szkolnictwa polskiego i uniwersytetów.

Podczas I wojny światowej ziemie zaboru rosyjskiego zostały zajęte przez Niemcy i Austrię. Powołana przez nie Rada Regencyjna aktem z 5 listopada 1916 r. zaczęła orga­nizować w okresie do listopada 1918 r. życie społeczne i narodowe, powstawały szkoły polskie.

W latach 1918/1923 tworzyło się Państwo Polskie, tzw. II Rzecz­pospolita. Ostatnim fragmentem było przejęcie przez Polskę wiosną 1923 r. władania nad przyznaną jej, po plebiscycie i III Powstaniu Śląskim, części Górnego Śląska Katowicami,Mysłowicami. Był to obszar, który od XIV wieku nie należał do Polski, zamieszkany jednak przez ludność mówiącą gwarą śląską i będącą wyznania rzymsko-kato­lickiego. Rewolucja przemysłowa, opartan na przemyśle wydobywczym powodowała ściąganie ludności wiejskiej do nowopowstałych miast i osad przemysłowych.

W całym moim okresie młodości do 1939 r. następowała integracja wszelkich dosłownie dziedzin życia społecznego i gospodarczego w jeden organizm państwowy. Ja mogłem to na swoją miarę obserwować i przeżywać.

O ojcu moim Stanisławie (1895-1957) . Pochodził z Lubartowa, miasta powiatowego połóżonego na północ od Lublina. Dziadek Antoni był „dependentem u rejenta”, zmarł w 1916 r. Babcia Tekla z Brzozowskich po­chodziła ze szlachty zagrodowej na Podlasiu. W życiu tej rodziny do 1916 r. padały nazwy takie jak Radzyń, Siedlce, Łuków, Biała Podlaska. Brat babci, Wiktor, skończył studia w Petersburgu, jako in­żynier i współwłaściciel kopalń na Syberii stracił majątek podczas rewolucji bolszewickiej, inny brat, Wawrzyniec był księdzem.

Ojciec mój jako uczeń objęty był strajkiem szkolnym 1905 r. w Siedlcach. Potem uczęszczał do gimnazjum – już polskiego po 1905 r. – w Sandomierzu, dokąd z Puław do Sandomierza płynął statkiem po Wiśle.

O matce mojej Marii (l898-l92). Wywodziła się z tzw. Małopolski Wschodniej czyli ze wschodniej części Galicji. Dziadkowie w okresie I wojny mieszkali w Kołomyi (obecnie Ukraina). Dziadek (1867-1936) był maszynistą kolejowym, nazywał się Zygmunt Hutter, co wskazuje na niemieckie czy raczej austriackie pochodzenie (prawdopodobnie wywodzili się z tych Austriaków, którzy budowali i obsługiwali koleje w górach, intensywnie budowa­ne w końcu XIX w.), ale już rodzice byli wyznania rzymsko-katolickiego, a więc byli Polakami, i mieszkali w Dolinie w Karpatach – Bracia dziadka, Artur i Karol oraz siostra Maria już przed końcem XIX w. wyemigrowali do USA i całkiem zerwali ze starymi stronami (w zbiorach rodzinnych są ich zdjęcia jako żołnierzy amerykańskich).

Babcia Józefa (l876-1952) pochodziła z licznej rodziny polskiej, zamieszkałej w  Małopolsce Środkowej (obecne woj. Podkarpackie). Rodzina dziadków pod groźbą ofensyw armii rosyjskiej podczas I wojny światowej była w sposób wysoce zorgani­zowany trzykrotnie ewakuowana pociągami daleko na zachód (do Kijova koło Brna na Morawach w Republice Czeskiej, do Kęt i do Chabówki); wymienio­ne były także Stryj, Stanisławów, Lwów. Dziadek prowadził pociągi pośpieszne m.in. na trasie Lwów-Czerniowce.

Brat mojej matki, Marian Hutter, jako 17-latek walczył z Ukraińcami w obronie Lwowa w 1918/1919 r.

Moja matka (wraz ze swą siostrą Stanisławą) ukończyła seminarium nauczycielskie w Stanisławowie (obecnie Iwano-Frankowsk) i w 1917 r. zaczęła uczyć dzieci w Chodlu, miasteczku w woj. lubelskim (wtedy okupacja austriacka) Została tam skierowana z tak daleka, bo w dawnej Kongresówce zaczęło powstawać polskie szkolnictwo podstawo­we po powołaniu przez obu okupantów Rady Regencyjnej. Tam poznał ją mój ojciec, który odwiedzał swą siostrę Helenę, żonę tamtejszego właściciela apteki. Młodzi pobrali się w ciężkich warunkach wo­jennych i w biedzie poszukiwali miejsca, gdzie mogliby mieszkać i pracować. W 1921 r. w czerwcu urodziłem się ja. Matka uczyła wtedy w Lublinie. Już w listopadzie tego roku – a było to wkrótce po wojnie bolszewickiej 1920 r. – zmarła na tyfus. W pogrzebie w Lublinie uczestniczyło bardzo wiele osób z nauczycielstwa, bo wtedy właśnie przypadała patriotyczna rocznica wybuchu powstania listopadowego 1830 r.

Teraz już dalej o mnie – dziadku Jerzym.

Po tej tragedii rodzinnej zajęli się mną dziadkowie i cała ich rodzina. Byłem wychowywany w Kołomyi, latem wożono mnie do uzdrowiska Jaremcze nad Prutem. Od 1923 r. dziadek wraz z rodziną prze­niósł się do Mysłowic na Górny Śląsk, stanowiący do tego czasu fragment Niemiec, w których główną rolę grały Prusy – trzeci nasz zaborca. I to wtedy właśnie stałem się dzieckiem trzeciego zaboru.

Mysłowice to historyczne miasto nad rzeką Czarną Przemszą. W miejscu, gdzie do Czarnej Przemszy wpada jej dopływ Biała Przemsza, były granice państw trzech cesarzy, tak zwany trójkąt. Na wzgórzu był pomnik Bismarcka, później zburzony. Naprzeciw w odległości już ok. 2 km jest Sosnowiec, a przed nim, też już po stronie ro­syjskiej Modrzejów, obecnie część Sosnowca, a wtedy zagubiona, tonąca w błocie osada, gdzie były tylko żydowskie stragany wokół ryneczku, brud i smród – a tylko ok. 5 minut od cywilizowanego centrum Mysłowic po przejściu przez drewniany most i po drewnia­nych chodnikach. Inna refleksja: w odległości ok. 25 km od Mysłowic jest Oświęcim, dawniej w Galicji, w zaborze austriackim.

W tym nowocześnie urządzonym mieście „zachodnim”, jakim już wtedy były Mysłowice, chodziłem od 6-tego roku życia do szkoły ćwiczeń i tam w 1931 r. po czterech latach mogłem pójść już do gimnazjami.

W 1931 r. dziadek kolejarz przeszedł na emeryturę i wtedy dziadkowie już bez całej rodziny przenieśli się do Krzeszowic (o których będzie mowa dalej).

Podczas zamieszkiwania w Mysłowicach zżyłem się bardzo z miejsco­wymi dziećmi. Atmosferę i charakter tamtejszych ludzi świetnie od­dają filmy Kazimierza Kutza. Mówiłem też gwarą śląską, nauczyłem się wielu wyrazów o niemieckim brzmieniu. Obok innych wyjazdów waka­cyjnych był także jeden długi i daleki. W 1929 r. byłem z rodziną na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, gdzie przed­stawiony został dorobek gospodarczy 10-letniego państwa polskiego. Potem pojechaliśmy przez niemieckie Wolne Miasto Gdańsk (widziałem Długi Targ, Neptuna, Spichrz nad Motławą) do budującej się od pod­staw Gdyni jako prawdziwie polskiego miasta i portu. Wreszcie spędziliśmy prawie dwa miesiące w Kartuzach, gdzie w tym czasie całkiem dobrze przyswoiłem sobie gwarę kaszubską.

Po rocznym pobycie u drugiej cioci Zofii (która ukończyła biolo­gię na Uniwersytecie Jagiellońskim) w Miechowie, gdzie chodziłem do pierwszej klasy tamtejszego gimnazjum – w 1932 r. znalazłem się w Warszawie. Moim wychowaniem zajęli się mój ojciec wraz z żoną, moją drugą matką.

Właśnie od tego czasu, czyli przez siedem lat aż do 1939 , w którym zdałem maturę i w którym wybuchła wojna, byłem uczniem Gimnazjum i Liceum pod wezwaniem św. Wojciecha, znanych powszech­nie w Warszawie jako szkoła Wojciecha Górskiego.

Szkoła Górskiego była znana i uznawana w Warszawie. Założona została w 1877 r. Górski miał 28 lat, gdy ją założył. Kierował nią nieprzerwanie do końca życia tj. do 1935 r.; pamiętam jego surową postać Starca, gdy przechodził wzdłuż klas. Szkoła Górskiego zdobyła ważne miejsce i odegrała szczególną rolę w latach zaborów. Wojciech Górski swoją postawą, energią i odwagą sprawił, że u niego mogli kończyć naukę wszyscy, którzy otrzymali tzw. wilcze bilety ze szkół rządowych. Ratował młodzież usuniętą z tych szkół za objawy uczuć patriotycznych. Miało to również miejsce w okresie strajku szkolnego w 1905 r.

Szkoła Wojciecha Górskiego w okresie dwudziestolecia zajmowała jedno z czołowych miejsc wśród szkół warszawskich. Charakteryzowało ją nowatorstwo w metodach nauczania i wysoki poziom osiąganej przez uczniów wie­dzy. Obowiązywał system semestralny czyli promowanie do następnej klasy co pół roku.

Placówka powstała w latach pozytywizmu warszawskiego. Stąd jej motto: „W pracy, wiedzy i miłości bratniej przyszłość nasza”.

Dewiza szkoły zakładała następujące wartości:

Wiara-źródło miłości Boga i ludzi, busola jedynie pewna w życiu, kto się nią kieruje, nie zbłądzi.

Praca-źródło dobrobytu, daje największe zadowolenie czło­wiekowi, czyni go odpornym w ciężkich przeżyciach, nie dopuszcza zwątpienia i upadku, uszlachetnia.

Wiedza-skarb, którego złodziej nie ukradnie, ogień nie spali, woda nie zabierze.

gronie nauczycielskim było wiele osób wybitnych jak np. W. Doroszewski, K. Górski, R. Ingarden. N. Balicki.

Wiele osób, które ukończyły szkołę, zaliczyć można do luminarzy polskiej kultury, jak np. M. Karłowicz, J. Maklakiewicz, S. Dubois, W. Berent, A. Gąsiorowski, S. Lorentz, L. Prorok, W. Małcużyński (byłem kolegą z klasy jego brata Karola od 1934 r.) Sz. Kobyliński i K. Zanussi (ci już po 1945 r).

Wspomnę o hufcu Przysposobienia Wojskowego, który miał własny sztandar i przodował w całej stolicy. Na ćwiczenia jesienne jeździliśmy nad jezioro Wigry, gdzie instruowali nas zawodowi wojskowi. Hufiec brał udział w defiladach wojskowych w dniach świąt narodo­wych 3 Maja i 11 Listopada. Maszerowaliśmy wtedy na baczność przed trybuną w Alejach Ujazdowskich (gdzie jest obecnie Urząd Rady Ministrów) defiladę odbierał marszałek Edward Rydz-Śmigły, a na trybunie obok niego stali powstańcy styczniowi z 1863 – staruszkowie w czamarkach – co roku było ich mniej, bo wymierali, ale byli czczeni.

Brałem udział w wielu wycieczkach szkolnych, dzięki temu poznawa­łem kraj z różnych stron. Wymienię trasy niektórych np.

  • do Gdyni, która wtedy była dumą całego narodu,

– na Górny Śląsk – zjeżdżaliśmy wtedy na dół w kopalni „Wujek”, obecnie historycznej, oglądaliśmy hutę „Kościuszko”, byliśmy w pielgrzymkowych Piekarach Śląskich (tranzytem tramwajowym przez niemiec­ki Bytom),

  • na Wołyń – trasą Kowel – Sarny – Kostopol – Janowa Dolina (ka­mieniołom bazaltu) – Równe – Dubno – Krzemieniec (grób matki J. Słowackiego),

  • do Lwowa i na Podole: Tarnopol, Zbaraż, Trembowla, Zaleszczy­ki (jedyne miejsce, gdzie w ówczesnej Polsce na stokach jaru Dniestru rosła winorośl),

  • do Białowieży.

Na całe wakacje jeździłem stale do dziadków do Krzeszowic – miedzy Krakowem i Katowicami. To urocza miejscowość, siedziba dworu Potockich. Alfred Potocki jako namiestnik Galicji został ok. 1913 r. zamordowany przez Ukraińców. Jest tam Pałac Potockich, kościół neogotycki, którego projektantem był wybitny architekt niemiecki Schinkel z I połowy XIX wieku. Na cmentarzu znajduje się grób generała Józefa Chłopickiego z powstania listopadowego 1830 r. Niedaleko jest wieś Czerna, w której mieści się klasztor Karmelitów Bosych, w okolicy dzika przyroda, rozległe lasy i zwykli zawsze życzliwi ludzie.

Przebywanie w stolicy państwa pozostawiło mi wiele wspomnień. W pamięci mam obraz przedwojennej Warszawy, ciasnej, ruchliwej, z gęsto zaludnioną dzielnicą żydowską. Ponieważ dojeżdżałem do szkoły z sąsiadującego wtedy z Warszawą osiedla Włochy, mam w pamięci obraz wielu zmian w rozwiązaniach technicznych i fnkcjonowaniu kolei. W pierwszych latach w składach pociągów podmiejskich były wagony z kolei pruskich, z wejściami do każdego prze­działu i długim pomostem-stopniem wzdłuż całego pociągu. Wagony te były w dobrym stanie, nie niszczone przez pasa­żerów tak, jak dzieje się to teraz. W ostatnich latach przed 1939 r. kursowały tam już jednostki elektryczne jak obecnie. Około 1933 r. uruchomiono tunel linii średnicowej pod zabudową miejską. W tamtych latach bywałem w budynku dworca kolejowego linii warszawsko-wiedeńskiej z 1845 r. (projektu Marconiego). Budynek ten był po zachodniej stronie ul. Marszałkowskiej, jakby na przedłużeniu ul. Widok. Czołowy dworzec główny w hali o charak­terze prowizorycznym był przy ul. Chmielnej i Wielkiej. Pamiętam ruch na tym dworcu, gdy na urlopy jechali w różne strony polscy żołnierze z różnych odległych garnizonów i zapach powietrza w tej hali. Pamiętam pożar nowego budynku Dworca Głównego (chyba wiosną 1939 r.), usytuowanego nad zagłębionymi jak obecnie i zelektryfikowanymi liniami torów wzdłuż alei Jerozolimskich.

W sierpniu 1932 r. byłem na lotnisku na Polu Mokotowskim, gdy po przylocie z Berlina wylądowali tam zwycięscy Challeng’u – pilot Franciszek Żwirko i inżynier Stanisław Wigura, Kilka dni póź­niej zginęli pod Cierlickiem na Zaolziu w Czechach.

Obserwowałem też uroczystości związane z pogrzebem marszałka Jó­zefa Piłsudskiego w maju 1935 r. Uczniowie nosili żałobę chyba przez sześć tygodni.

W ostatnich latach przed 1939 r. wyczuwało się coraz bardziej nastroje poprzedzające wojnę. Przyglądałem się, jak społeczeństwo przekazuje wojsku z ofiar na FON (Fundusz Obrony Narodowej) karabiny maszynowe i inny drobny sprzęt. Brałem udział w manifestacjach na placu Piłsudskiego w związku z działaniami politycznymi naszego rządu przeciw Litwie i wkroczeniem naszych wojsko na Zaolzie (czeską część Śląska Cieszyńskiego). To był już czas, kiedy coraz bardziej zagrażał hitlerowskie Niemcy.

A potem był 1 wrzesień 1939 r. To był piątek, piękny, upalny dzień. Wybuchła wojna. Ale to już inny rozdział mego życia. Dnia 7 września wraz z czterema kolegami od Górskiego opuściliśmy rowe­rami Warszawę. Dojechaliśmy wtedy po czterech dniach grozy i nalo­tów do rodziny mego ojca w Lubartowie.

Skip to content