Opracowania autorskie

Krzysztof Jan Wojciechowski

ABSOLWENT LICEUM IM. MIKOŁAJA REJA WSPOMINA

Dwa lata nauki (klasa VI i VII) w Szkole Górskiego 1949 -1950

Obok szkoły Górskiego [szkoła została upaństwowiona w 1948] dla mnie było też brane pod uwagę gimnazjum św. Augustyna, później PAX-u. U Górskiego byłem w klasie, gdzie wychowawczynią była pani Makowska, zwana Makolągwą. Prymusem był Andrzej Radwański, a drugim Marek Żyszko. U „Górala” byli też, między innymi, Andrzej Domański, Andrzej Borkowski, Bogdan Komosiński, Wojewódzki, Janusz Femik, Leszek Krzywosiński, Robert Art. Była to klasa z przewagą chłopców. Najatrakcyjniejszą z dziewcząt była Irena Szrederówna. która świetnie grała w tenisa. Przyjaźniłem się z Andrzejem Targowskim, później czołowym polskim i amerykańskim informatykiem, obecnie mieszkającym w USA, gdzie jest profesorem uniwersytetu. Typem niezwykle układnego ucznia był u „Górala” Bogdan Komosiński, który się zawsze grzecznie kłaniał nauczycielom i był przez nich stawiany jako wzór. Był też Robert Art, z którym przyjaźniłem się jeszcze w moim okresie studenckim. Do Liceum im. Mikołaja Reja dostałem się w roku 1950, kiedy szkoła ta była jeszcze prywatna.

Vis-a-vis szkoły Reja było kino „Aurora”, w którym wyświetlano filmy w wersji oryginalnej. Było to w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Pamiętam kilka dobrych filmów, które nam się wszystkim podobały, był to „Piętnastoletni kapitan”, „Timur i jego drużyna”, „Świat się śmieje”, niezła komedia, właściwie w stylu amerykańskim nakręcona bezpośrednio po wojnie. Poza tym z książek, z literatury już radzieckiej z zainteresowaniem przeczytałem „Opowieść o prawdziwym człowieku”, „Młodą Gwardię”, jak wszystkie inne lektury. Gdy byliśmy już w klasie X. odbyła się w Arsenale wystawa „Oto Ameryka”, na którą nas prowadzono obowiązkowo, żeby nam pokazać ohydę życia w Stanach Zjednoczonych, my natomiast byliśmy zachwyceni i chodziliśmy kilkakrotnie, bo można było tam posłuchać dobrego jazzu i zobaczyć trochę amerykańskiego stylu życia.

Codziennie do szkoły oprócz przygotowanego przez mamę drugiego śniadania, które zjadałem w czasie dużej przerwy, zabierałem ze sobą powieść uprzednio starannie wybraną w jednej z dostępnych wypożyczalni. I tę powieść na ogół czytałem w ciągu jednego dnia częściowo w szkole – głównie w czasie lekcji, przerw i potem w domu. Gdy porównuję swoją wiedzę i ludzi wykształconych na Zachodzie, okazuje się, że znam znacznie lepiej od nich światową literaturę. Coroczne przyznawanie Nagród Nobla z zakresu literatury jest dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem.

Wystawa „Oto Ameryka” w warszawskim Arsenale (1953 r.). Obejrzenie jej było obowiązkowe. Przewodnikami byli miejscowi eksperci od propagandy oraz nauczyciele Liceum. Wystawa miała zohydzić w mentalności młodzieży szkolnej obraz USA jako kraju zdegenerowanego, o pół głupkowatej popkulturze deformującej umysły, wysokiej przestępczości, kryminogennym sposobie wychowania oraz „zdegenerowanej” imperialistycznej muzyce – jazzie, sporcie: brutalny boks, walki – zapasy kobiet w basenach wypełnionych błotem, „bikiniarskie” tańce, rozświetlone neonami miasta. Obrazy pokazywały się na monitorze telewizyjnym. W jednej z sal pokazane były budzące powszechny zachwyt zwiedzających zabawki jakimi bawią się dzieci w USA: imitacja broni, małe modele czoł­gów, samolotów i sprzętu wojskowego. Specjalna ekspozycja dotyczyła uzbrojenia i wyposażenia typowego amerykańskiego szpiega. Wystawę, poza obowiązkową wycieczką, zwiedzałem z kolegami z Reja wielokrotnie. Osiągnęła odwrotny do zamierzonego efekt propagandowy. Zamiast spodziewanego potępienia – ogólny zachwyt. Na wpół zburzona Warszawa i Polska z przykręcaną rok po roku śrubą totalitaryzmu nie mogły konkurować z dobrobytem, nawet skażonym pewną dekadencją. Wypadaliśmy w tym porównaniu niekorzystnie i ubogo, jako podnoszący się z gruzów naród. I taka też była prawda. Wspaniały jazz, którego mogliśmy posłuchać na wystawie, budził frustrację i zazdrość. U nas muzyka tego typu była prześladowana i nielegalnie wykonywana. Cóż on szkodził – ta muzyka potomków afrykańskich niewolników i kreolów? Jak jeszcze długo takiego życia? Wracaliśmy sfrustrowani i smutni.

* * *

Rok 1945. Gmach szkoły od strony ulicy Smolnej był zrujnowany i doszczętnie wypalony. Zupełnie nieźle zachował się od strony boiska szkolnego, czyli od ulicy Foksal. Ocaleniem tej części budynku zajęła się grupa ludzi skupiona wokół dyrektora Stanisława Bogdanowicza, związanego przed wojną i w czasie wojny ze szkołą prywatną prowadzoną przez Fundację Wojciecha i Anieli Górskich. W odbudowanej przez nich części gmachu mogły rozpocząć się zajęcia szkolne w roku szkolnym 1947/1948. Tę prywatną szkołę nazywano potocznie Szkołą Wojciecha Górskiego. W latach 50. rozbudową szkoły i jej gruntownym remontem oraz modernizacją zajął się dyrektor Jan Gad.

Wojciech Górski (1849-1935) był człowiekiem zdyscyplinowanym i wymagającym – zwłaszcza wobec siebie samego. Z taką postawą życiową szło w parze szczególne poszanowanie indywidualności i godności młodego człowieka ucznia Szkoły Górskiego.

Po zakończeniu wojny cała ocalała kadra pedagogiczna zaczęła uczyć w budynku szkolnym przy ul Nowogrodzkiej róg Emilii Plater, a od 1947 roku przy ul. Smolnej. Pomimo upaństwowienia szkoły w 1948 roku i usunięcia z jej nazwy patrona (św. Wojciecha) wielu maturzystów jeszcze w 1957 roku nazywało siebie „góralami”. Działają oni czynnie w istniejącym do dziś kole wychowanków szkoły. To wielkie przywiąza­nie do szkoły, do tradycji wykształconej jeszcze w okresie kierowania nią przez W. Górskiego, wywodzi się z klimatu, który zawsze tam panował, niezależnie od tego, czy zajęcia odbywały się w gmachu przy ul. Miodowej, czy przy ul. Hortensji (dziś ul. W. Górskiego), czy wreszcie w odbudowanym przez „górszczaków” budynku przy ul. Smolnej 30.

W. Górski stworzył z młodzieży i nauczycieli wspaniały kolektyw, w którym dorastała i kształtowała swoją wiedzę uczucia młodzież z różnych środowisk społecznych. Każdy uczeń, który wykazał się ambicją i uporem w zdobywaniu wiedzy, mógł liczyć na jego pomoc, w tym także materialną.

Szkoła nie tylko uczyła, ale także wychowywała, rozwijała intelektualnie i kulturowo liczne kadry kolejnych pokoleń, które przewijały się przez jej mury na przestrzeni ponad siedemdziesięciu lat jej istnienia. Takie możliwości stwarzał rozwinięty z inicjatywy samej młodzieży samorząd uczniowski (z wójtem i ławnikami) oraz cieszące się uznaniem – również poza szkołą – chóry, teatr i or­kiestra. Młodzież mogła ponadto wypowiedzieć się w różnego rodzaju gazetkach i publikacjach szkolnych.

Wszystko to przyczyniło się do tego, że stworzony przez W. Górskiego zespół stał się stałym dorobkiem szkoły, który z powodzeniem rozwijał i do 1951 roku utrwalał kolejny dyrektor Stanisław Bogdanowicz, również wychowanek szkoły.

Wśród starszych wychowanków można znaleźć wiele sławnych nazwisk: M. Karłowicz, W. Gąsiorowski, J. Maklakiewicz, S. Dubois, W. Berent, L. Manteufel, E. Lipiński, S. Lorentz, K. Starzyński, S. Wiechecki-Wiech, J. Szwajcer, W. Sokorski, S. Wyszyński, K. Górski, L. Prorok, K. Małcużyński. T. Sievert. S. Skrypij i F. Rybicki. Kilkuset wychowanków z ostatnich lat istnienia szkoły skutecznie zasiliło kadrę polskiej inteligencji.

„Górale” zawsze byli i do dziś są wierni dewizie szkoły „W pracy, wiedzy i miłości bratniej przyszłość nasza” i wszyscy oni świadczą o wielkości Wojciecha Górskiego.

Po przełomie październikowym w 1956 roku, 12 marca 1957 roku, na mocy decyzji Ministerstwa Oświaty szkole na Smolnej 30 została przywrócona przedwojenna nazwa jej patrona Jana Zamoyskiego.

KOMENTARZ

W latach 1951-1952 następujący uczniowie szkoły Górskiego (Smolna 30) zostali przeniesieni do liceum Reja: Janusz Femik. Andrzej Fürstenberg, Tadeusz Jeżak. Maciej Kozłowski, Bohdan Maciejowski. Włodzimierz Rojewski. Mieczysław Zawadzki. Krzysztof Jan Wojciechowski.

BIBLIOGRAFIA

K.J.Wojciechowski – Liceum imienia  Mikołaja Reja w Warszawie 1950- 1055 (Apogeum stalinizmu)/widziane z Cafe Gruz, Wydawnictwo M.M., Pruszków 2006

Skip to content