Opracowania autorskie

Wojciech Brański

Z GRUZÓW I ZGLISZCZY POWSTAŁA

POWOJENNE LATA SZKOŁY WOJCIECHA GÓRSKIEGO
Ilustracja 1. Na gruzach zabawy

Jak co dzień „zasuwam” z Ryśkiem do szkoły. On dochodzi z Ceglanej (przemianowanej wkrótce na Pereca), a ja dołączam do niego na rogu Żelaznej i Siennej. Sienna, Złota, skok przez Marszałkowską. Szybkimi krokami pokonujemy odcinek Alei Jerozolimskich od skrzyżowania z Marszałkowską do Nowego Światu. Nie ocalał tu żaden dom, ale z gruzów wznoszą się już parterowe pawilony handlowe. Po drugiej stronie kawał potrzaskanego kulami muru z tabliczką i zniczami – znane miejsce egzekucji wielu ludzi z publicznej łapanki, a dalej już tylko ślad po powstańczej barykadzie osłaniającej ruch oddziałów powstańczych i ludności cywilnej z północnej części śródmieścia na południe. Pamiętam i pamiętać będę już do końca, jak skurczony, z pochyloną głową przebiegałem wyrąbanym w poprzek jezdni rowem słysząc świst i uderzenia kul w nasyp barykady. Jakby wyświetliła się klatka z filmu o mojej powstańczej, podziemnej odysei: od Żelaznej 41 do ostatniej barykady przy Śniadeckich, i dalej do obozu w Pruszkowie…

Rysiek, entuzjasta sportu, późniejszy absolwent AWF, przyspiesza – zostało nam tylko pięć minut do szkolnego dzwonka. Wszędzie gruzy, kikuty murów, narożniki gmachów gdzieniegdzie bezwstydnie odsłaniające kolorowe tynki, wykładziny lub tapety ocalałych fragmentów wewnętrznych ścian. Nad tym morzem ruin, po drugiej stronie Alei, wznosi się niczym złowieszcza twierdza, ciemny gmach BGK*, z którego Niemcy prowadzili ostrzał powstańczych placówek oraz tej, dopiero co przywołanej barykady, jedynego przejścia między rozdzielonymi obszarami wolnego, nieujarzmionego jeszcze miasta. Ostatni odcinek Smolnej pokonujemy biegiem. Od strony Alei same gruzy, nie ocalał żaden dom, po lewej stronie ulicy – fasady wypalonych domów i wreszcie poobijana brama naszej szkoły z zachowanymi „mikołajami” – żeliwnymi hełmami wmurowanymi w narożniki. Fasada budynku od strony ulicy miała kiedyś ozdobną elewację, która częściowo ocalała, ale wszelkie otwory są teraz zabite deskami, bo ta część kamienicy o numerze 30 jest jeszcze nieodbudowana. Przez bramę wpadamy na niewielkie podwórko utworzone przez ślepe ściany sąsiednich budynków i nie do końca odbudowaną oficynę usytuowaną paralelnie do pierzei frontowej. Od jesieni 1946 roku, na dwóch odrestaurowanych kondygnacjach – na parterze i pierwszym piętrze – odbywają się zajęcia starszych klas przeniesionych z Nowogrodzkiej. – Już po dzwonku! Jeśli jednak pierwsza jest dziś religia, to nie ma strachu, ksiądz-katecheta nie jest taki groźny, a obowiązkowa modlitwa daje nam szansę na złapanie oddechu. O czym będzie dzisiaj?…* * *

Powojenne dzieje szkoły Wojciecha Górskiego, w stopniu wielce okrojonym, włączone zostały do fundamentalnego dzieła zbiorowego Wojciech Górski i Jego Szkoła, podsumowującego 100-lecie istnienia szkoły (1) .Natomiast w opracowaniu (2) zatytułowanym „Pamiątka 125-lecia szkoły Wojciecha Górskiego 1877-2002” zamieszczony jest tekst wnuczki Górskiego, Marty Czerniewicz: „Fundacja Wojciecha i Anieli małżonków Górskich w latach 1945- 1950”, w którym, w oparciu o dokumenty fundacji bardziej szczegółowo ukazany został proces odbudowy gmachu przy ul. Smolnej 30 przydzielonego Fundacji przez powojenne władze Warszawy. Dobiegający 135-lecia okres istnienia szkoły zasłużonej nie tylko dla Warszawy, ale – poprzez swoich absolwentów, wybitnych specjalistów w różnych dziedzinach życia – mającej wpływ na rozwój kraju i historię w XX wieku oraz obu przełomów tego stulecia – z pewnością zasługuje na kolejne dzieła pamiątkowe i wspomnieniowe, które już na szczęście mogą pisać roczniki absolwentów urodzonych w wolnej Polsce po 1989 r. Może jednak właśnie dla nich warto pokusić się, jeśli nie o wyczerpujące, to bardziej pogłębione, przedstawienie warunków i okoliczności, w jakich po okupacji i Powstaniu Warszawskim, przyszło zmierzyć się tym, którzy szkołę postanowili wskrzesić, a nam – powojennym „wychowańcom” w szkole tej – nauki pobierać.

1945. Na ruinach i zgliszczach. Pierwszy dzwonek W oficjalnej historii PRL 17 stycznia 1945 roku nazywano i obchodzono, jako „dzień wyzwolenia Warszawy”. Za określeniem ty

m kryje się cała głębia marksistowskiej dialektyki, w której coś może być białe, albo czarne, albo może go wcale nie być; wejście do Polski Armii Czerwonej 17 września 1939 nazywa się „bratnią pomocą”, można też „wyzwalać” same tylko ruiny miasta pozbawionego mieszkańców. Jak to miasto wtedy wyglądało, nie opiszą tego słowa, a bez daru wyobraźni nie da się tego pojąć. Trzeba spojrzeć na fotografie „wyzwolonego” miasta, obejrzeć dokumentalny film. Znane są w historii XX wieku zniszczenia miast porównywalne ze zniszczeniami Warszawy, ale przynajmniej w ruinach tych miast ciągle mieszkali ludzie. Nasze miasto zostało pozbawione mieszkańców, a w ruinach ukrywały się tylko jednostki, których „robinsonowy” los został potem dość dobrze opisany* . Zgodnie z rozkazem Hitlera Warszawa miała być zrównana z ziemią i po wypędzeniu ludności zadanie to było realizowane metodycznie z pomocą ognia i dynamitu. Jeszcze na początku stycznia 1945, a więc tuż przed opuszczeniem miasta, spalone zostały zbiory Biblioteki Publicznej liczącej kilkaset tysięcy książek, czego nie sposób wytłumaczyć, chyba że uznać, iż Niemcy ulegli zbiorowej schizofrenii. Patrząc na morze ruin, którym był, na przykład, Muranów, z jednym i jedynym pionowym akcentem – wieżą kościoła św. Augustyna, zachodząc na gruzowisko Starego Miasta musiało się przyznać, że rozkaz Hitlera został skrupulatnie wykonany.

Gdyby w ten  styczniowy mroźny czas ktoś z kosmosu spoglądałby na ten skrawek Ziemi, tak tragicznie doświadczonej XX-wiecznymi nacjonalistyczno-społecznymi eksperymentami, to musiałby dostrzec coś niezwykłego, co mogło przypominać powrotny ruch mrówek wypędzonych dymem ze swego zniszczonego mrowiska. Wąskie ludzkie strużki ze wszystkich kierunków zmierzające do tej monstrualnej, apokaliptycznej pustyni, nierealnej Gobi uformowanej nie z kamieni, lecz z gruzów, zgliszczy i wypalonych szkieletów budynków z byle jak zaślepionymi lub prześwitującymi oczodołami okien, i sterczącymi z gruzowisk, poskręcanymi konwulsyjnie ramionami stalowych belek zapadłych stropów. Mówiąc o zachowaniu mrówek używamy określenia – instynkt. Dla rodzaju ludzkiego mamy określenia bardziej wzniosłe: duch, siła ducha. Oczywiście, w tej niewidzianej jeszcze w dziejach, wynędzniałej ludzkiej pielgrzymce kierującej się ze wszystkich stron koncentrycznie ku nie mającemu odpowiednika w naturalnych formacjach geologicznych, czemuś co nie było już miastem, choć miało swoją nazwę – przeważała zapewne zwykła, ludzka zapobiegliwość. Wychodzący na tułaczkę mieszkańcy miasta mogli zabrać ze sobą bardzo niewiele, a pozostawiając cały dorobek swego życia chcieli teraz odzyskać, uratować, co jeszcze do ratowania było. Byli też tacy, co liczyli na łatwy szaber, inni jeszcze chcieli odszukać doczesne szczątki swoich bliskich i godnie ich pochować, albo odszukać tych żywych, z którymi zostali rozdzieleni, a tutaj mogli ich spotkać, licząc, że ci czynią to samo, to znaczy wracają do siebie – jakkolwiek by to określenie nie przystawało do rzeczywistości. W czym się jednak przejawiała owa siła ludzkiego, polskiego, warszawskiego w istocie ducha? Odpowiem tak. Siedem miesięcy później, 3 września 1945 roku w ocalonym od zniszczeń budynku przy ul. Nowogrodzkiej 58, należącym do szkoły zawodowej im. Statkowskiej-Jankowskiej, Fundacja Górskich uruchomiła zajęcia szkolne w sześciu klasach szkoły podstawowej, czterech – gimnazjalnych i jednej – licealnej. Początkowo lekcje odbywały się tylko na drugiej zmianie, ale po zwolnieniu piętra zajmowanego przez jakąś jednostkę Armii Czerwonej (!) udało się szybko wprowadzić system dwuzmianowy, umożliwiający zwiększenie liczby uczniów. Warto sobie przypomnieć, że sygnał dzwonka szkolnego dla szkół ogólnokształcących z woli okupanta zamilkł całkowicie w 1942 roku, nie łatwo więc było po tak długiej przerwie, w warunkach powojennych zniszczeń i braków, zrekonstruować organizacyjnie oraz doprowadzić do normalności szkolne zajęcia i procedury dydaktyczne, tchnąć w nie nowe życie. Całkiem niedawno szkolny kolega przysłał mi przez Internet zestaw skopiowanych przeźroczy, wykonanych przez architekta, Henry`ego N. Cobba, który przebywał w sierpniu 1947 w Warszawie, w ramach oficjalnej delegacji architektów i urbanistów amerykańskich, mającej zapoznać się z rozmiarami zniszczeń i procesem odbudowy miasta. Kolorowe obrazy Warszawy ukazują ruiny porastające już chwastami, ale jezdnie są środkiem uprzątnięte, na nich przeważnie furmanki, choć można dostrzec ciężarówkę i tramwaj też. W sprawozdaniu z wizyty podkreślony jest całkowity brak „doktrynalnych usztywnień” oraz dbałość polskich planistów-urbanistów o najmniejsze nawet pozostałości historycznej substancji miejskiej. W dziejach naszej szkoły okresy pozytywistycznej pracy organicznej przeplatały się z tragicznymi wydarzeniami, mającymi swoje zewnętrzne uwarunkowania, kiedy to nad racjonalnym myśleniem brały górę emocje, odruchy serca. Takimi były: strajk szkolny 1905 r., I wojna światowa, wojna 1920 r., II wojna światowa i Powstanie Warszawskie. Znaczyły je ofiary, w latach 1914-20 zginęło bez mała 30 uczniów szkoły, w latach 1939-45 prawie dziesięćkroć więcej. W okresie powojennym, w dłuższej perspektywie czasowej, narzucony Polsce system zaczynał już zmierzać w kierunku już nie apuchtinowskiego, ale stalinowskiego terroru z apogeum na przełomie lat 40. i 50. Atoli w każdej sytuacji, nawet po klęsce działać trzeba i należy, na tym wielkość narodów polega, albowiem …klęska materialna (…) nie jest zupełną klęską, jeśli poza zniszczoną materią dzieło posiada niezniszczalnego ducha – to słowa naszego łacinnika, profesora Jana Lasockiego, redaktora i współautora historii szkoły zamieszczonej w książce „Wojciech Górski i jego szkoła”. Warszawa dnia 27 czerwca 1945. Niniejszym pismem zwracam się do Kuratorium Okręgu Szkolnego Warszawskiego z uprzejmą prośbą o zezwolenie na wznowienie działalności Szkoły Fundacyjnej Wojciecha Górskiego w Warszawie. – Tak zaczyna się pismo3 sygnowane przez Jerzego Górskiego (syna Wojciecha) pełniącego funkcję kuratora fundacji ustanowionej jeszcze przez samego twórcę szkoły. Co w tym nadzwyczajnego? – Popatrzmy na datę: przecież nie minęło jeszcze pół roku od wyjścia Niemców a już działają zręby administracji miasta! Spójrzmy szerzej. Oto oddolnie rozpoczyna się proces odbudowy struktur życia gospodarczego i społecznego. Uruchomione zostają najprostsze formy komunikacji, w szybkim tempie, obok zwalonych do Wisły przęseł Mostu Poniatowskiego ustawiony zostaje most pontonowy: Na Pragie! Kto na Pragie? Jadziem na Pragie. Wio! Kary.

Ilustracja 2. Na szkolnym boisku albo – Wszystko jeszcze przed nami! Klęczą w pierwszym rzędzie (od lewej) Witold Thumenas, Józef Kierski, NN, Jerzy Wilbik, za nimi: NN, Stanisław Klasa,  Janusz Dembiński. W ostatnim rzędzie, drugi od lewej Wacek/Wojciech Albiński.

Zaczynają funkcjonować sklepiko-budy i prymitywne warsztaty. Odgruzowuje się ulice, uruchomione zostają pierwsze tramwaje. Trwa odminowywanie całych połaci miasta, co w gruzowisku jakim stała się Warszawa, nie jest rzeczą prostą. МИН НЕТ taki napis wielu ludziom przynosił wyraźną ulgę, a może nawet uczucie wdzięczności. W końcu Rosjanin, który wykonywał tę niebezpieczna pracę, nie był z pewnością tym, który strzelał do mojego ojca w katyńskim lesie. Rozpoczęła się odbudowa wysadzonego przez Niemców Poniatowszczaka, wydawane są pierwsze gazety, w nadającej się do użytku sali Romy odbywają się występy trup teatralnych, wznawiają działalność przedwojenne organizacje społeczne, zaczyna nadawać radio. Plany odbudowy sięgają do wzorów dziewiętnastowiecznej przebudowy Paryża prowadzonej przez barona G.E. Haussmanna oraz rozwiązań komunikacyjnych miast amerykańskich, m. in. planuje się budowę dwóch autostrad: północ-południe i wschód-zachód, metra i 14 (sic!) mostów na Wiśle. W mieście, w którym nie ocalał literalnie żaden zakład przemysłowy uruchomiane są coraz to nowe jednostki budowlane podległe Społecznemu Biuru Budowlanemu mającemu spółdzielcze doświadczenie z okresu przedwojennego. Delegacja BOS* wyjeżdża do Sztokholmu w celu zebrania „know-how” do budowy warszawskiego metra. Warszawę odwiedza szef sztabu armii USA Dwight David Eisenhower, późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. A jeszcze kilka miesięcy wcześniej Maria Dąbrowska zapisała w swoim dzienniku czyjeś słowa: Nie ma po co jechać do Warszawy – trupiarnia. A tymczasem Warszawa znów tętni życiem. Czy można nie dostrzegać w tym działaniu nadzwyczajnej woli życia i sił witalnych, niezwykłej właśnie siły ducha dopiero co ocalałych od zagłady mieszkańców Warszawy? Siły ducha, której nie zdołała złamać wojna, koszmar okupacji, ani nie wypalił ogień Powstania. Przeprowadzony w maju spis ludności wykazuje dla lewobrzeżnej Warszawy już ponad 185 tysięcy mieszkańców! Ktoś przeglądający dzisiaj numery drukowanych wtedy czasopism i gazet, nie odnajdzie w nich natrętnej propagandy, ani charakterystycznej dla późniejszego okresu partyjnej nowo-mowy.

 

Pisze się dość otwarcie i prawdziwie o Powstaniu, sławi bohaterstwo młodocianych powstańców, wspomina historyczne dokonania narodu. Trzeba pewnego wyczulenia, żeby zauważyć początkowe objawy tego, co ma dopiero wkrótce nastąpić, tej nie gwałtownej, raczej pełzającej rewolucji, która miała wtedy miejsce. Natomiast w zacytowanym piśmie, Jerzy Górski, który nieomylnie wyczuwał sytuację w jakiej przyjdzie działać Fundacji, podejmuje przewrotną, w miarę upływu czasu coraz powszechniej stosowaną grę z nową władzą. Stąd z jego pisma dowiadujemy się, że przed wojną na ławach szkoły przez wszystkie lata zasiadali obok siebie synowie robotników, chłopów i inteligencji, a poza tym szkoła utrzymywała ścisłą łączność ze wsią i ludem. Oba sformułowania dobrze wpisują się w styl i słownictwo nowego porządku narzuconego przez powołaną z woli Stalina władzę. Na razie to działa. Organ opiniujący wniosek Jerzego Górskiego, w osobie inspektora szkolnego, przesyła go do warszawskiego kuratorium z lakoniczną adnotacją 4: Przesyłam z wnioskiem przychylnym, gdyż z punktu widzenia sieci szkolnej na rok 1945/46 prywatna szkoła powszechna przy ul. Nowogrodzkiej 58 ma widoki egzystencji i rozwoju. Jeszcze nad ideologią przeważa pragmatyzm. W roku szkolnym 1945/46 w pomieszczeniach przy Nowogrodzkiej 58 rozpoczęło naukę 630 uczniów.

1946/47. Z cegiełek i cegieł – odbudowa szkoły Uruchomienie zajęć szkolnych w odnajmowanych pomieszczeniach było wtedy wielkim krokiem, ale nie mogło stanowić rozwiązania ostatecznego. Starania o pozyskanie budynku zniszczonego, lecz nadającego się do odbudowy, uwieńczone zostały powodzeniem. Władze miasta przeznaczyły na ten cel wypalony gmach przedwojennej, prywatnej szkoły im. Jana Zamoyskiego, mieszczący się przy ul. Smolnej 30. Szkoła ta nie wznowiła działalności, a władze Warszawy z racji tzw. dekretu Bieruta stały się dysponentem gmachu. Formalnie budynki należące do przedwojennej szkoły zostały od miasta wydzierżawione Fundacji Górskich na okres 10 lat. Konieczne do odbudowy środki pieniężne po części tylko zabezpieczał Fundacji kredyt z Banku Gospodarstwa Krajowego w wysokości 1,5 miliona złotych. Pozostałe środki (koszt remontu wyniósł 4 miliony złotych) należało zebrać różnymi akcjami, w tym poprzez wykup tzw. cegiełek (1000 zł) przez rodziców i absolwentów pragnących wspomóc proces odbudowy. Dla ogólnej orientacji w sprawach finansowych podaję wysokość czesnego z tego okresu: 900 zł, co przy przeciętnej płacy rzemieślnika wynoszącej nie całe 8 tysięcy złotych wskazuje na to, że cegiełki nie były tylko symboliczne.

25 listopada 1946 w wyremontowanej części (oficyna) -obejmującej parter i I piętro – 21 nauczycieli rozpoczyna regularne zajęcia z 218 uczniami i uczennicami pogrupowanymi w 5 klasach (oddziałach). Gwoli ścisłości należy zaznaczyć, że uczniowie szkoły powszechnej w dalszym ciągu uczyli się w pomieszczeniach na ulicy Nowogrodzkiej. W sumie, w obu miejscach naukę pobierało już 750 uczniów na poziomie szkoły powszechnej, gimnazjum i liceum. W sprawozdaniu5 z wizytacji pomieszczeń szkolnych przy ulicy Smolnej przeprowadzonej w marcu 1947 r. czytamy: … fakt dysponowania sześcioma dużymi izbami klasowymi, obszernym korytarzem stwarza zupełnie dobre warunki pracy w porównaniu z warunkami w jakich pracują szkoły warszawskie. Takich pozytywnych obserwacji jest w sprawozdaniu więcej, a wytknięte braki, czy mankamenty tłumaczone są uzasadnionymi przyczynami. Co prawda bardzo niski jest procent dzieci chłopskich (2%), robotniczych (14%), a największy inteligencji pracującej (59%), a reszta, czyli 25% to dzieci rzemieślników, kupców, a więc tzw. inicjatywy prywatnej, to jednak – Większość młodzieży cechuje rzetelny stosunek do pracy szkolnej, co umożliwia wychowawcom możność oddziaływania , mającego na celu zwalczanie postawy negacji wobec przemian, jakie zachodzą dzisiaj w Polsce. I dalej: Młodzież jest na ogół karna, zdyscyplinowana. Wychowana, zgodnie z tradycją szkoły w duchu katolickim, próbuje dla siebie znaleźć miejsce w obecnej rzeczywistości. Tu podkreślić należy, że oddziaływania wychowawcze dyrekcji zmierzają w kierunku przysporzenia Państwu kadr obywatelskich wychowanych w duchu demokratycznym. Istna laurka. Wydawać by się mogło, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Byliśmy młodzi i jak to młodzi żyliśmy w swoim świecie. Coś tam docierało do nas: wybory/referendum z hasłem 3xTAK, ściszone rozmowy starszych komentujących wiadomości wyławiane z fal eteru, poprzedzane zawsze charakterystycznym sygnałem BBC: bum, bum,bum, buum, śmierć generała Waltera, co to się kulom nie kłaniał” (podobno „usztywniał” go pity w dużych ilościach alkohol), ucieczka z kraju Stanisława Mikołajczyka, wicepremiera w tymczasowym rządzie. Dla nas jednak, przechodzących od dzieciństwa do młodzieńczości, najważniejsze były sprawy naszego małego świata – lekcje, harcerskie zbiórki i zdobywanie sprawności, zawody sportowe, wieczorki taneczne, które dopiero później nazywane były wieczornicami. Jeszcze nie docierała do nas fala brutalnej rzeczywistości, ze swoją natrętna propagandą i coraz surowszymi restrykcjami. Odbudowa gmachu na Smolnej jest kontynuowana. Fundacja otrzymuje kolejny kredyt z BGK w wysokości 1,5 miliona złotych, co jednak stanowi tylko połowę wpływów z cegiełek, wpisowego i dotacji ze strony byłych wychowańców: przeszło 3 miliony złotych! Odremontowane zostaje drugie piętro, a w trzecim prace są kontynuowane. Dziesięć sal lekcyjnych, świetlica, pokoje: nauczycielski i dyrekcji oraz kancelaria – to dorobek przełomu lat 1947/48. W planach – remont bocznej oficyny, a w niej sala gimnastyczna, w następnej kolejności – boisko. Sytuacja finansowa jest na tyle dobra, że planuje się dalsze remonty a nawet dotacje dla Towarzystwa byłych Wychowańców w celu ożywienia jego działalności oraz przywrócenie, wprowadzonych jeszcze przez Górskiego, stałych zapomóg dla zasłużonych nauczycieli. Na początku roku szkolnego 1947/48 jest już w szkole 28 nauczycieli. Najstarsi, urodzeni we wczesnych latach 80. jeszcze XIX wieku, to profesorowie: Janina Żmijewska, nauczająca religii, polskiego i rosyjskiego, Jan Czubiński, nauczyciel śpiewu, kapelmistrz działającej przed wojna orkiestry szkolnej i najbardziej chyba lubiona profesorka, Maria Szmalcówna z 37 letnim dorobkiem nauczycielskim, ucząca polskiego i niemieckiego. W wydanej z okazji 70-lecia szkoły „Jednodniówce” wymienionych jest 7 klas szkoły powszechnej (część podwójnych), 3 klasy gimnazjum i 2 – liceum6. Liczebność wielu klas przekraczająca 50-60 uczniów winna budzić empatię dla uczniów i nauczycieli, a dla tych drugich dodatkowo podziw, że jakoś dawali sobie z nami radę. Zaraz, zaraz, który to nauczyciel rzucał celnie kredą w bardziej niesfornych, próbując doprowadzić ich do porządku? Czy nie ten od historii? Kolejna wizytacja przeprowadzona w końcu listopada 1947 r. jest jeszcze dla szkoły całkiem pozytywna7 : Grono nauczycielskie wykwalifikowane, w klasach starszych z wyższym wykształceniem.(…) W szkole panuje rygor, duża kultura zewnętrzna uczniów. Lekcje Polski Współczesnej i przeprowadzone rozmowy z uczniami świadczą o pozytywnym nastawieniu szkoły do obecnej rzeczywistości.

1948/49. Koniec złudzeń. Upaństwowienie Niestety, szkoła nie jest osobnym bytem izolowanym od reszty świata. W 1948 roku następuje znaczne pogorszenie w stosunkach między imperium sowieckim, którego Polska była częścią a światem zachodnim. Musiało to odcisnąć swoje piętno na codziennym życiu w kraju. Dyktat rządzącej partii, mieniącej się polską i robotniczą* , a sterowanej z Moskwy, prześladowania żołnierzy AK przez rozbudowany aparat bezpieczeństwa nadzorowany bezpośrednio przez oficerów NKWD, próby szerokiej kolektywizacji na wsi, agitacja i wzrastający napór ideologii marksistowskiej – wszystko to oznaczało całkowite odejście od początkowego kursu, przez wielu odbieranego jako słuszną demokratyzację stosunków społeczno-politycznych. Zmiany następowały w tempie przyspieszonym. Jeszcze w październiku 1948 roku, decyzją ministra Włodzimierza Sokorskiego (był uczniem Górskiego w latach 1918-1922) pozostawia się prywatny ustrój szkoły w gestii Fundacji Górskich, przy czym zobowiązuje się ją do przyjęcia 250 dzieci ze szkoły państwowej z tzw. obwodu (szkolnego) i spoza obwodu, a więc pewnie bez wymogu opłacenia czesnego. Nie uratuje to jednak szkoły w nieodległej już przyszłości, choć pod względem liczby uczniów, z 15 odnotowanych prywatnych szkół w okręgu warszawskim – jest najliczniejsza – ma ponad 809 uczniów, co jest już bliskie liczbie uczniów przed wojną – 865. W lutym i marcu 1949 r. ma miejsce kolejna inspekcja/wizytacja. Spisane po inspekcji sprawozdanie8 zawiera wiele cennych informacji. Przede wszystkim potwierdza zaawansowanie prac remontowych w dwóch oficynach gmachu na 89% i wymienia czynnych razem dziesięć izb lekcyjnych, jedną salę gimnastyczną oraz salę konferencyjno-widowiskową mogąca pomieścić 600 osób (dawna kaplica). Funkcjonuje też boisko szkolne a na ukończeniu są prace remontowe w pomieszczeniach szatni. Biblioteka szkolna liczy już 1456 książek. Zgodnie z nadanymi szkole uprawnieniami publicznych szkół powszechnych, sięgającymi rozporządzenia Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego jeszcze roku 1936 (!), a potwierdzonymi przez władze powojennej Warszawy, działają w szkole dwie wydzielone części: szkoła podstawowa, w której uczy się 809 dzieci i – średnia z 326 uczniami. Nie wiedzieć jednak czemu procent uczniów pochodzenia robotniczo-chłopskiego spadł już do 10, a reszta, to dzieci urzędników, rzemieślników, inicjatywy prywatnej. Klasy są bardzo liczne, mieszczą nawet ponad 60 uczniów. Miesięczne czesne uczniów podstawówki wynosi 300 zł, starszych klas od 1000 do 1200 zł, ale dochodzi do tego 500 zł na „cegiełkę”. Dla ogólnej orientacji w sprawach finansowych podaję wysokość czesnego z tego okresu: 900 zł, co przy przeciętnej płacy rzemieślnika wynoszącej nie całe 8 tysięcy złotych wskazuje na to, że cegiełki nie były tylko symboliczne.

Podinspektor J. Szoll łaskawie docenia wysokie kwalifikacje nauczycieli (wielu ma wyższe wykształcenie) i dość dobry poziom nauczania. Jednak końcowe uwagi sprawozdania z inspekcji – dla ludzi, którzy żyli w tamtych czasach – brzmią już złowrogo. Wytyka się nauczycielom (niektórym) kompletny brak orientacji w zagadnieniach dnia dzisiejszego. Na przykład (…) na lekcji geografii w kl. VII nauczyciel nie widzi różnicy między Związkiem Radzieckim a Rosją. Toż to istne horrendum! Ale, co gorzej – Godło państwowe i portret prezydenta są zawieszone na bocznej ścianie pod samym sufitem a klasy mają 4 m wysokości. Szwejk się tutaj uśmiecha, lecz wtedy nikomu do śmiechu nie było. Czytamy dalej – Szkoła nie przejawia troski o zdrowie przyszłego obywatela. Świadczą o tym stare, wadliwie skonstruowane ławy szkolne (…) Najgorsze jest jednak to, że Szkoła ma charakter wybitnie elitarny – I w tym miejscu ujawnia się hydra walki klasowej. Jak uczył już Lenin, a teraz jego idee rozwija i realizuje w praktyce towarzysz Stalin, walka klasowa z czasem zaostrza się, nie ma jednak wątpliwości, że zwycięstwo będzie po stronie dyktatury proletariatu, a nie reakcyjnej burżuazji i drobnomieszczaństwa sprzyjającego światowemu imperializmowi. Nic więc dziwnego, że kurator, St. Dobosiewicz, podejmuje decyzję9 o zamknięciu Prywatnej Szkoły Fundacji W. i A. Górskich z dniem 30.VI. 1949 r. Żeby jednak zachować iluzję praworządności wspaniałomyślnie daje Fundacji 14 dni na udzielenie wyjaśnień w sprawie zarzutów, które precyzuje tak: …ze względu ma to, że szkoła nie przestrzega obowiązujących przepisów oraz będąc szkołą, której młodzież rekrutuje się w znacznej mierze ze środowisk materialnie uprzywilejowanych, nie może przeciwdziałać skutecznie szkodliwym pod względem wychowawczym wpływom na młodzież. Trudno teraz rozeznać się w uwarunkowaniach władz oświaty, snuć domysły co do przebiegu ścieżki decyzyjnej. Faktem jest, że wcześniej już odebrano szkole uprawnienia publicznej szkoły powszechnej. Kurator Dobosiewicz, podając datę zamknięcia szkoły na koniec roku szkolnego, nie miał chyba pełnego rozeznania w ustaleniach linii partii, teraz już PZPR, czyli „Zjednoczonej” pod grudniowym kongresie zjednoczeniowym PPR i PPS, bo już 19 kwietnia 1949 r. Minister Oświaty, St. Skrzeszewski, na podstawie ustawy o ustroju szkolnym z 1920 r. (!), zarządza10 utworzenie z dniem 1 maja 1949 r. – a więc jeszcze przed egzaminami maturalnymi – państwowej szkoły ogólnokształcącej stopnia podstawowego i licealnego w Warszawie przy ul. Smolnej 30. Finito. Dzisiaj możemy tylko snuć domysły, czy na tak pospiesznej decyzji zaważyło: zawieszenie zbyt wysoko godła państwowego? portretu prezydenta Bieruta? czy też karygodny brak troski o zdrowie przyszłych obywateli ? (suche bułki w bufecie i owe fatalnie skonstruowane ławki). Raczej jednak chodziło o ten, zaledwie dziesięcioprocentowy, udział dzieci pochodzenia robotniczego. Decyzje musiały zapaść już wcześniej i to na wyższym szczeblu. To co w ciągu bez mała trzech ćwierci wieku nie udawało się władzy carskiej, ani czego nie dokonały dwie wojny światowe oraz jedna – polsko-bolszewicka, tego dokonała „władza ludowa”. I to w iście ekspresowym tempie – w ciągu jednego prawie miesiąca! Zaskakujące dzisiaj dla kogoś nieznającego realiów tamtej sytuacji społeczno-politycznej może być, iż Kuratorium Fundacji W. i A. Górskich, przewidując rozwój wydarzeń, już w styczniu 1949 r. antycypowało możliwość upaństwowienia szkoły, przy jednoczesnej likwidacji Fundacji powołanej przecież wyłącznie dla prowadzenia obu szkół, warszawskiej i tej w Pamiątce, między Tarczynem i grójcem. Nazywa się to po marksistowsku „uświadomioną koniecznością”. Przeszkodą był brak formalnych uprawnień do podjęcia takich decyzji przez Kuratorium. Żadnego strajku, akcji protestacyjnej. To jeszcze nie te czasy. Upaństwowienie szkoły na nas, jej uczniów, nie od razu odcisnęło swoje piętno, wpłynęło na szkolny dzień powszedni. Wcześniej odczuliśmy zmiany w harcerskiej aktywności: zastąpienie tradycyjnego przyrzeczenia harcerskiego, które traktowaliśmy bardzo serio, państwowotwórczą formułką, odejście starszej kadry, wyraźne upolitycznienie zbiórek, agitacja i nacisk ideologiczny. Później dopiero przyszły zmiany w samej szkole: nowy dyrektor, wiece i akademie z recytacjami państwowotwórczych poetów, a w samym nauczaniu – wymaganie znajomości elementów marksizmu-leninizmu, naciski na wstępowanie do ZMP. Pod koniec 1949 r. miały miejsce niesamowicie rozdęte obchody 70- lecia urodzin Stalina stanowiące apogeum jego kultu. Obchody te miały znaczenie symboliczne, realne natomiast było ustanowienie marszałka Związku Radzieckiego, Konstantego Rokossowskiego – wicepremierem i ministrem obrony Polski Ludowej oraz członkiem najważniejszego organu ówczesnej władzy, Biura Politycznego dopiero co zjednoczonej – Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Dzisiaj ocena wydarzeń roku 1949 jest jednoznaczna: był to koniec złudzeń o szczątkowej choćby niezależności, marzeń o demokracji. Dopełniał się IV, tym razem już nie rozbiór (wszak pozostali zaborcy zostali wyeliminowani), ale zwykły zabór Polski. A jednak dla wielu nie było to wstrząsem na miarę poprzednich zaborów. Jedni, zaczadzeni ideą komunizmu, wierzyli, że wszystko to jest konieczne, bo przecież buduje się internacjonalistyczne państwo proletariatu realizujące mit powszechnej sprawiedliwości i powszechnego dobrobytu, drudzy – wiedzieli, że w istniejącej sytuacji nic zrobić się nie da, każda próba oporu w zarodku zostanie stłumiona, a jeszcze inni, doświadczeni wojennymi kataklizmami pierwszej połowy XX wieku, próbowali jakoś wychować swoje dzieci i jakoś trwać, nie koniecznie na kolanach; Wystarczało brać udział w masówkach, pochodach ze szturmówkami i portretami partyjnych przywódców. A ostatecznie, zapisując się do partii też można było próbować robić rzeczy pożyteczne dla kraju, nie identyfikując się z ideologią, a tylko udając zaangażowanie. Zaczynała się era stęchłych i brudnych kompromisów. Musiało minąć ponad pół dekady, żeby czas „odwilży” przywrócił nikłe światełko nadziei zmian na lepsze. Wracając do końca lat 40., symbolicznym wyrazem nadchodzących przemian jest wpis w moim osobistym Dzienniku Ucznia: Dyrekcja prosi Rodziców o zmianę czapek szkolnych na bardziej demokratyczne11. A ponadto, wszelkie nieokreślonego charakteru przebywanie młodzieży na terenie szkoły jest zabronione – a ewentualne zajęcia dodatkowe (pozalekcyjne) mają nadzorować wychowawcy lub ZMP. Cokolwiek by nie powiedzieć, to nowo powstały organ decyzyjny w sprawach szkolnych: Związek Młodzieży Polskiej wielce zasłużył się w utrwalaniu władzy ludowej i budowaniu ustroju społecznej sprawiedliwości i dyktatury proletariatu (pomijam należne cudzysłowy). Niejeden z tych, którzy z powodu opinii wystawionej przez swoich kolegów zetempowców, podkreślającej ich reakcyjny, podły charakter, przez którą nie mogli dostać się na wymarzone studia – nie może im do dzisiaj tego zapomnieć, ani wybaczyć. A przecież nie wszyscy z tych opiniujących „wiedzieli co czynią”, a byli też wśród nich tacy, którzy w wyniku „marksistowskiego ukąszenia” naprawdę uwierzyli, że dla dobra świetlanej i sprawiedliwej przyszłości czynić tak należy. Ile wtedy mieli lat – 17? 18? Tyle co my przy maturze… Ciekawe i nie takie oczywiste jest, jak nowy partyjny dyrektor rozwiązał problem znacznego, czyli niewłaściwego, udziału „procentów” dzieci inicjatywy prywatnej i w ogóle pochodzących ze „środowisk materialnie uprzywilejowanych”, a nie robotniczo-chłopskich. Nie wiem, czy była to instrukcja odgórna, ale z relacji tych, którzy stali się obiektami tych zabiegów wynika, że dyr. Józef Szumański przeprowadził z wytypowanym  i rodzicami tych „uprzywilejowanych” uczniów indywidualne rozmowy i doradził im przeniesienie ich do jeszcze ciągle jeszcze zachowującego status prywatnej szkoły – Liceum im. Mikołaja Reja, prowadzonego przez Zbór Ewangelicko-Augsburski*informacyjna tablica na elewacji szkoły

Użyte argumenty były z pewnością przekonuj ące, bo spora grupa uczniów z klas niższych w roku 1950 przeszła do Reja12 .Dopiero niedawno udało się nam dotrzeć do niektórych z  tych  kolegów zachowujących o szkole Górskiego wdzięczne wspomnienia .Kon nie koniec. Formalnie Szkoła Górskiego przestała istnieć w 30 kwietnia 1949 r. Być może nawet już 2 maja na ścianie przy bramie wejściowej zawisła tablica:

Ilustracja 3. Teresa Zakrzewska z 11 b i Wojtek Brański z 11 a przy .szkolnej brame na Smolnej 30

Czyli koniec!? 70 lat waliki o polską szkołę budowania jej i odbudowywania p o tym, gdy legła w gruzach…

Patrząc dzisiaj z perspektywy ponad półwiecza na tamte powojenne szkolne lata, które miały być ostatnimi latami Naszej Szkoły, zastanawiam się nad późniejszymi losami nas, uczniów, przez Górskiego nazywanych wychowańcami. Szczęśliwie dla nas, ofiary życia – tragicznego fatum naszego narodu – nie musieliśmy składać. Byliśmy chyba pierwszym pokoleniem porozbiorowym, od którego Historia tej daniny nie zażądała. Nasze zabawy na gruzowiskach14 jawią się mnie teraz, jako symbol tego nowego, co prawda dość ponurego i długotrwałego – cokolwiek by jednak nie powiedzieć – mniej tragicznego rozdziału historii. Nasi rodzice, a nawet o kilka tylko lat starsi bracia – bohaterscy powstańcy – nie sposobili nas do roli „kamieni rzucanych na szańce. ”. Trochę mi to nawet doskwierało: ojciec w Katyniu, brat w powstaniu, a ja co? Wchodząc już w dorosłe życie widzieliśmy to tak:

        Ja nie jestem z tych którzy swą agonię

        wyryli na ścianach gazowych komór

        ani z tych którzy przed śmiercią

        smak gipsu poznali

        nie płakałem pod afiszami

        karabin miałem tylko na kapiszony

Jakimi jednak słowami określić ten okres, naprawdę nie wiem. Jeśli heroizmem nie musi być wyłącznie udział w walce zbrojnej, to może zgodzimy się na to, że był to heroizm z-martwych-wznoszenia miasta, które miastem być przestało i nigdy już istnieć nie miało, heroizm odbudowy Warszawy w ogólności i tego gmachu, który stał się naszą szkołą, w szczególności. Udział uczniów w tym dziele był, rzecz jasna, znikomy i nie zmieni tego jedna, czy druga fotografia pokazująca nas z łopatami, taczkami, wykonującymi społeczne prace przy odbudowie gmachu. Zasługi przypisać należy tym, którzy, nie oglądając się na nic, robili to, co robić wtedy należało a co możliwe było. A więc członkom Fundacji, gronu nauczycielskiemu, dawnym absolwentom i naszym rodzicom: Czapki z głów! Zakończę słowami twórcy Szkoły, odnoszącymi się do sytuacji, w której jemu przyszło żyć i działać – w czasach po powstaniu 1863 r., ale w jakiejś mierze pasującymi do sytuacji pierwszych powojennych lat: (…) z hartem w duszy, zawziętością w czynie, pod hasłem „pracy od podstaw”. Przegrawszy na polu walki orężnej, postanowiliśmy zwyciężyć na polu nauki, sztuki, kultury i dobrobytu.15 I tak, jak udało się Górskiemu i jego pokoleniu, tak udało się jego następcom. Odrodziła się Warszawa, odrodziły się Szkoły Wojciecha Górskiego. Ba, jest ich nawet więcej niż przed II wojną światową! Do zbudowanej przez Górskiego w dwudziestoleciu międzywojennym szkoły podstawowej w Pamiątce pod Tarczynem, szczęśliwie ocalałej mimo zawieruchy wojennej, doszło niedawno gimnazjum w tejże Pamiątce i inne na Bielanach oraz liceum jego imienia na tychże Bielanach, których patronem – po latach niebytu na szkolnej niwie – stał się Wojciech Górski, wielki patriota i znakomity pedagog. Dzięki temu corocznie nowe grupy młodzieży poznają i powtarzają Jego nieprzemijające przesłanie: W pracy, wiedzy i miłości bratniej przyszłość nasza.

Skrócony tekst pracy opublikowanej w magazynie  „Stolica” (nr 10 paźdz.2015) i kwartalniku Kresowe Stanice (nr3 paźdz. 2012).

PRZYPISY:

1 Lasocki Jan, Majdecki Jan (red.)  – Wojciech Górski i jego szkoła, PIW (Biblioteka Syrenki) 1982

2.Brański Wojciech(red.) –  Pamiątka 125-lecia Szkoły Wojciecha Górskiego, wyd. TWSWG 2004

3. Pismo Kuratorium Fundacji W. i A. małżonków Górskich z dnia 27 czerwca 1945. (AAN)

4. Odręczna adnotacja Inspektora Szkolnego m. st. Warszawy do Kuratorium Okręgu Szkolnego Warszawskiego z 3.III. 1945 r. (AAN)

5. Sprawozdanie z wizytacji Prywatnego Liceum i Gimnazjum pod wezwaniem Św. Wojciecha fundacji Górskich w Warszawie. [11, 12 i 13 marca 1947 r.]. (AAN)

6. Jednodniówka jubileuszowa 1877-1947, Fundacja Wojciecha i Anieli małżonków Górskich na cele wychowawczo oświatowe, Warszawa 1947

7. Sprawozdanie z wizytacji prywatnej szkoły powszechnej im. Górskiego, odbytych w dn. 21 i 28.XI. 1947 r. (AAN)

8. Sprawozdanie z wizytacji prywatnej szkoły podstawowej p.w. św. Wojciecha fundacji Górskich w Warszawie, ul. Smolna 30. [12, 14 lutego i 5 marca 1949 r.] (AAN)

9. Pismo Kuratora O.S. St. Dobosiewicza z dnia 15.III.1949 r. do Kuratorium Fundacji W. i A. Górskich. (AAN)

10. Zarządzenie Ministra Oświaty z dnia 19 kwietnia 1949 r. /Nr. II Sr- 1100/49/

12. Wojciechowski  Krzysztof Jan – Widziane z Cafe Gruz, Wydawnictwo M.M., Pruszków 2006

13. List K. Zanussiego z Australii przysłany na sympozjum jubileuszowe w 2002 r., w: przypis 2

14. Dla paru chłopców tragicznie zakończyła się nie walka z bronią, a zabawa z niewypałami, m. in. na gruzach kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła (w parafii  św. Barbary)

15. Górski Wojciech –  Wspomnienia. Sześćdziesiąt lat pracy na niwie pedagogicznej, Nakładem Fundacji Wojciecha i Anieli małżonków Górskich oraz rodziny, Warszawa 1937

DOPISEK

W tekście jest mowa o czterech szkołach noszących imię Wojciecha Górskiego. Niestety, autorytarnie wprowadzona reforma –  dokonana w  poprzednich latach  na wrażliwej tkance  edukacji młodzieży – doprowadziła do likwidacji gimnazjów, w rezultacie czego mamy teraz tylko dwie szkoły odwołujące się do tego patrona. Przypomnijmy, że gimnazja istniały i działały w czasach carskich rządów, Drugiej Rzeczypospolitej, Polskiej Republiki Ludowej i  pierwszego dwudziestolecia Trzeciej Rzeczypospolitej; od XIX wieku do początku XXI…

Skip to content